Drużyna Ratunkowa
(ShaShi)
Wewnątrz Świątyni Muoashale:
-Profesorze Abero!-krzyknęli za nim i podbiegli natychmiast do zapadni, która chwile temu się zamknęła. Próbowali zobaczyć gdzie jest szpara ale nic nie zauważyli ani nie słyszeli też jego krzyków.
-Trzeba go natychmiast stamtąd wydostać-powiedział Nedim który miał ze sobą niewielki ładunek detonujący, ale zatrzymał go Darren.
-Nie, odsuńcie się-powiedział i gdy tylko się cofnęli, chłopak wyciągnął zza pasa kolejną puszeczkę z lodem w spreju i spryskał nim całą zapadnie. -Musimy teraz skuć lód-powiedział ale ledwie się za to zabrali a poczuli mocny wstrząs i hałas na zewnątrz.
-Nic już nie mówię, ale to było niepokojące!-powiedziała Jeanette.
Na chwile nastała głucha cisza, a po chwili kolejny hałas tym razem zbliżający się do nich.
-Co to ?-Skyberry się wyprostowała, wtedy ich oczom dzięki oświetleniu zobaczyli wielki głaz toczący się prosto na nich z dużą prędkością.
-Na gnaty Shora...-powiedział tylko Nedim widząc głaz.
-W nogi!-zarządził Darren i drąc się jak banda wariatów zaczęli uciekać przed toczącym się głazem, na dodatek, jak na złośliwość losu, mieli z górki.
-A zapadnia i profesor ?!-spytała Skyberry.
-Martwi i płascy jak naleśniki mu nie pomożemy!-odkrzyknął jej Darren. Biegli po korytarzu świątynnym za nimi zapalały się pochodnie. Z lotu ptaka ich ucieczka przed głazem przypominała zabawę w ziemskiego Snake'a.
-Kto do cholery uruchomił tą pułapkę!? I jak stąd wyjdziemy!?
-Szybciej biegnij a nie gadaj!
-Skyberry! Taurus!-Jeanette krzyknęła do niej. -Użyj Taurusa by rozwalił głaz!
-Nie zmieści się tutaj! Chcesz by przywaliły nas gruzy ?! -odpowiedziała jej w biegu.
-Patrzcie! Zakręt!
Kilkanaście metrów przed nimi zapaliły się pochodnie i oświetliły jeden jedyny wąski korytarzyk po prawej stronie. Problemem było tylko to, czy zdążą do niego dobiec i czy wszyscy zdążą się w niego wcisnąć.
-Dalej! Dalej!
-Jeszcze trochę!
-Damy rade!-wbiegli w zakręt w ostatniej chwili. Na szczęście głaz potoczył się dalej. Chwile stali w korytarzyku ściśnięci jak sardynki w puszce. W końcu Darren zabrał głos mając pół twarzy wgniecione w ścianę.
-Wszyscy żyją ?
Odetchnęli z ulgą.
-Po tej misji żądam wakacji...-powiedziała Sky.
-Chwila, gdzie jest Nedim ?-spytała Jeanette rozglądając się. -Był tuż za nami, jestem pewna że wbiegł z nami.
Skyberyy zajrzała głębiej ale go tam nie było.
-No ładnie najpierw profesor, a teraz on-westchnęła Jeanette.
-Zgniotło go?
-Słyszelibyśmy wrzaski...-popatrzyli po sobie.
-Więc co się z nim stało ?-zadali sobie to samo pytanie.
Skyberry ostrożnie wyjrzała na korytarz.
-Może jest tu jeszcze jedna zapadnia czy coś...
-A może gdzieś się schował ?
-Nie ma tu gdzie się schować, to jedyny korytarz w tej zajebanej świątyni.-mruknęła Jeanette.
-Poza tym krzyczałby o pomoc-powiedziała Sky -No i martwi mnie to wcześniejsze trzęsienie.
-Nie chcę was martwić,-zaczął Darren -Ale to nie wygląda na trzęsienie, wejście nie miało prawa się samo zawalić, ten obszar nie jest aktywny sejsmicznie.-gdy to powiedział znowu popatrzyli po sobie.
-Chcesz powiedzieć że...?
-Ktoś to zrobił ?-zapytała pierwsza Skyberry
-Ale jak ? Nie mógł ktoś niepostrzeżenie przejść koło Heeyun i reszty!
-Nie wiem nas wykluczam, zostają naukowcy a Nedim zniknął...
-Fakt to podejrzane, ale najpierw by ich osądzać trzeba się stąd wydostać.
-Ja proponuję najpierw znaleźć profesora i Nedima.
-Słuchajcie, te zapadnie muszą prowadzić gdzieś na dół. Profesor mówił że te ściany to mapa, może jeśli odpowiednio je rozszyfrujemy to znajdziemy jakieś przejście.
-A nie prościej znaleźć jakąś zapadnie i w nią wpaść ?
-W takim razie życzę Ci zapadni z wężami albo ostrymi pikami.
-Jesteś prawdziwym promieniem słońca, dobra sprawdźmy te ściany. - powiedziała Sky.
Najpierw jednak musieli wyjść z ciasnego korytarzyka ale narobili przy tym rabanu wyzywając się " gnieciesz mnie!" "mogłabyś schudnąć" 'No wyłaź~!" - jak na drużynę przystało. Udało im się w końcu wrócić do miejsca gdzie zniknął profesor. Próbowali się dostać do zapadni ale podłoga w miejscu gdzie była zapadnia była bardzo gruba. Sky próbowała odczytać mapę na ścianie.
-Mam przeczucie że źle robimy otwierając tą zapadnię. - mruknęła Jeanette.
-Tak? Niby dlaczego?-zapytał Darren mordując się z zapadnią.
-Ta podłoga ma grubość około 30 centymetrów, boje się że jak skujesz chociaż kawałek to się zaaa...!-nie dokończyła bo podłoga pod nimi runęła i spadli w dół. Spadli w dół wylądowali na sobie.
-Żyjecie?
-Taa wylądowałam na czymś miękkim
-Na mnie...
-To dobrze.
Gdy zeszli z siebie i rozprostowali kości Sky poświeciła wokół niewielkim światełkiem eterowym. Znajdowali się w jakimś ciemnym pomieszczeniu gdzie były płaskorzeźby przedstawiające główne bóstwa Arari. było tam też kilka rzeźb stojących które miały być legendarnymi strażnikami świątyni. Rozglądali się za Profesorem lub za jakąś dziurą w ścianie albo drzwiami albo kolejną zapadnią ale nic takiego nie zauważyli.
-Gdzie on zniknął ?
-Może jest tu jakieś ukryte wejście
-Jakiś przycisk w ścianie...
-To trochę ryzykowne
-Wole macać ściany niż siedzieć tu nie wiadomo ile...
-Popieram. - stwierdzili zgodnie i szukali jakiegoś przycisku czy czegoś podobnego. Sky nadepnęła na płytkę podłogową i w pomieszczeniu zapaliły się pochodnie. -Widzicie ? Ułatwiam wam życie. -uśmiechnęła się pogodnie i oparła się o jakiś posąg którego oczy zaświeciły na czerwono podobnie jak u reszty posągów. Nagle figury zaczęły się poruszać i schodzić z kamiennych podwyższeń.
-Fakt dzięki Sky. - warknęła Jeanette i stanęli plecami do siebie.
-Ale nam ułatwiłaś życie...
-No przecież nie zrobiłam tego specjalnie! -powiedziała.
Jeanette strzeliła do jednego z nich ale on zasłonił się tarczą i pocisk odbił się i uderzył koło brunetki.
-No super...-w jednej chwili, wszyscy znaleźli się w potrzasku gdy kamienne posągi ich otoczyły.
Na zewnątrz Świątyni Muoashale:
W tym samym czasie reszta dziewczyn na zewnątrz podniosła się po wybuchu. Heeyun pomogła reszcie wstać i zajęły się szybko rannymi. Ivy spojrzała na zasypane wejście.
-Wszyscy cali? -spytała Heeyun.
-Tak nie ma ofiar śmiertelnych.
-Kto to mógł zrobić ?
-Nie mam pojęcia... -westchnęła liderka martwiąc się o pozostałych towarzyszy.
-Musimy odgruzować wejście i ich wydostać! - powiedziała Amane.
-Ale czym? To nam zajmie dni!
-Nie nie zajmie. - powiedziała Ivy i od razu podbiegła do maszyny którą wcześniej odgruzowywali Muoashale. Heeyun i Amane zaprowadziły rannych do obozu a Ivy zaczęła pracę. Dziewczyny zastanawiały się, kiedy nauczyła się obsługiwać tą maszynę.
- I jak?-spytała Heeyun wracając z obozu. Była zirytowana ponieważ dała się zaskoczyć. Na szczęście nie było ofiar śmiertelnych. Część gruzowiska zniknęła ale pozostało jej jeszcze dużo pracy.
- Niestety trochę mi to zajmie.
-Musi być jakiś sposób by szybciej to usunąć...-mruknęła do siebie. Poszła przeszukać ich sprzęt i znalazła wielkie wiertło przypominające nieco obrotową łopatę.
Ivy musiała wyłączyć maszynę, która szybko nagrzała się w pustynnym klimacie. Dziewczyna usiadła w cieniu wielkiej maszyny obok Heeyun patrząc na Amane, która zajmowała się odgruzowywaniem wykorzystując przyniesioną łopatę.
-Jak myślisz ? Stało im się coś ?-spytała zmartwiona Ivy.
Spojrzała na nią chcąc odpowiedzieć pokręciła głowa.
-Nie myślę że nie. Pewnie czekają aż ich uwolnimy.
-Wysłałaś tam największych narwańców. Jestem pewna że na pewno spokojnie nie czekają.
Rozbawiona liderka pokiwała głową przyznając jej rację.
-Mają Darrena nic im nie będzie. Miejmy tylko nadzieje że nie wpakowali się w żadne kłopoty.
-Yhym jak ich znam już w nie wpadli, mam tylko nadzieje ze nowy na coś się przyda. Ale upal, nie da się pracować w takim skwarze. - jęknęła niezadowolona.
W tym czasie rozpływając się przyglądały się jak biedna Amane próbuje okiełznać szybko obracającą się łopatę. Podeszła z nią pod gruzowisko i zaczęła nią wiercić. Dziewczyny miały ubaw widząc jak łopata nią rzuca i trzęsie. Trwało to kilka chwil, dziewczyna nie wytrzymała i wypuściła z rąk urządzenie. Ona natychmiast wwierciła się do środka i powirowała dalej. Dziewczyny podeszły do niej przejście było trochę małe ale dało się nim dostać do drużyny.
-Brawo spisałaś się. - liderka ją pochwaliła.
-To co...ruszamy im na ratunek!-powiedziała podekscytowana Ivy.
-Bo wybuchniesz z zachwytu, nie tak szybko... Najpierw trzeba stworzyć drużynę ratunkową, która tam wejdzie. - zdecydowała liderka ale momentalnie przerwała jej blondynka.
-Z całym szacunkiem...ale większość obozu jest ranna, nie umieją się posługiwać bronią, a ich medycy muszą tu zostać.
Przyznały jej rację po czym Heeyun westchnęła i powiedziała, że Amane pójdzie z nią a Ivy kazała się dostać pod drugie wejście do świątyni wysadzić je i pilnować tamtej strony gdyby drużyna tam dotarła.
Ivy nie spodobało się to ale zgodziła się, odpaliła ich pojazd i pojechała pod Zachodnie Wejście. Dziewczyny spojrzały za nią po czym szybko przygotowały się do wejścia, zabrały broń, amunicję, apteczki i nadajniki.
-Gotowa ?-spytała Heeyun
Amane tylko kiwnęła głową i niewielkim przejściem dostały się do wnętrza świątyni ruszając drużynie na ratunek.
******
Soul Society (Arin)
Przesłuchanie trwało kilka godzin ale zakończyło się po jej myśli. Pomimo tego, że wzięła na siebie całą winę, sprawę potraktowano jako pierwsze wykroczenie i zasądzono karę czterech dni odizolowania w Białej Wieży - Senzaikyu. Odebrano jej kapitański płaszcz i broń. Musiała się przebrać w więzienny strój a na szyi zapięto jej opaskę blokującą moce. Shayran zniknął, bez niego czuła się pusta i samotna ale na szczęście ten czas szybko jej minął. Ostatniego wieczora w porze kolacji zamiast strażnika z jedzeniem zjawił się jej były przełożony, który oświadczył, że jej kara się już skończyła. Zamiast załatwić tą sprawę dosyć szybko odesłał strażników na zewnątrz, zatrzymał ją jeszcze wewnątrz budynku. Kuchiki Byakuya był znany ze swojego trudnego charakteru więc podejrzewała, że nie skończy się to dobrze.
- Może teraz powiesz mi dlaczego złamałaś rozkaz?
- A co niby miałam zrobić? Jak gdyby nigdy nic dokończyć trening, wrócić do Seiretei i czekać na wiadomość?
- Tak. Właśnie tak. To co zrobiłaś było głupie i niegodne powierzonego stanowiska.
- Głupie? Tak wiem, że dla ciebie kapitanie najważniejsza jest praca i opinia innych shinigami ale ja nie jestem tobą. Nie będę bezczynnie czekać na informacje o śmierci ojca. - stwierdziła zamierzając go wyminąć i udać się do drzwi wyjściowych. Jednak ten chwycił ją za ramię i nie pozwolił jej odejść. W jego oczach zobaczyła coś na kształt żalu.
- Myślałem, że po tej historii z moją siostrą, zrozumiałaś... domyśliłaś się... - westchnął ciężko. - Chcę ci jakoś pomóc. Kiedyś coś... A zresztą... Poza tym skąd wiesz, że on nie żyje.
-Nie wiem tego... ale czuję, że stało się coś złego.
Nagle drgnęli słysząc na zewnątrz odgłosy małego zamieszania.
- Powiedz mi co się tam stało, proszę.
- Kapitanie przecież byłeś na miejscu i zapewne czytałeś raporty.
- Tak byłem, czytałem, widziałem wykresy z dziwnymi wahaniami energii i nie wierzę w to, że sama dałaś sobie radę przeciwko nim wszystkim. Nawet z twoim duchem zanpakuto... Nawet doświadczony shinigami miałby spore problemy a co dopiero ty z nałożonym limitem...
- Kapitanie w Nowym Jorku naprawdę...
- Arin przestań, ja wiem, wszystko wiem. Wiem kim lub czym jesteś. Nie patrz tak na mnie. Myślałaś, że soutaicho nikomu nie powie? Więc? - powiedział cicho.
Pokiwała głową milcząc.
- Nie namawiałam Krisa do niczego. Sam zaproponował mi pomoc... - zaczęła. - Gdy przybyliśmy do Nowego Jorku, razem odszukaliśmy adres, który zdobyłam. W środku zorientowaliśmy się, że to miejsce zbrodni. Wszystko było oklejone policyjnymi taśmami i folią. W sypialni były ślady po plamach krwi, obrysowania konturów zwłok... Właśnie tam spotkałam kogoś, kto... kto chyba jest tym czym ja... A potem pojawili się ludzie Aizena, wysadzili ten dom i część okolicy za pomocą cera. Udało mi się dobiec do Krisa i stworzyć tarczę, która nas ochroniła.
- A potem?
- Potem... pojawiła się grupka shinigami, którzy... którzy oficjalnie nie żyją. Nazwali siebie Vizardami... Gdyby nie oni nie byłoby mnie tutaj... - kontynuowała po dłuższej chwili. - Dzięki nim zdołałam odesłać Shayrana i Krisa do Urahary....
- I? Kto to był? O kim ty mówisz?
- Mówię o Hirako Shinjim, Mugurumie Kenseiu, Yadomaru Lisie...
- Niemożliwe przecież oni... - na jego twarzy malował się wyraz szoku i niedowierzania.
- Żyją i mają się dobrze. Rozmawiałam z Hirako. Opatrzył mnie Hachigen Ushoda.
- A ten nieznajomy, o którym wcześniej wspomniałaś?
- Zniknął. Próbowałam go odszukać ale na próżno.
- O czym rozmawiałaś z Hirako?
- To sprawa prywatna.
- Prywatna? To znaczy?
Korzystając z tego, że ją puścił, minęła go udając się do wyjścia. Otworzyła drzwi, zatrzymała się jeszcze na moment i odwróciła.
- To znaczy że dotyczy mnie i Shayrana. - stwierdziła wychodząc do czekających na nią podwładnych.
**********
- Nie! Wytłumaczysz się teraz! - wściekła Arin odwróciła się z kubkiem kawy stojąc przy pół otwartym oknie w swoim gabinecie.
- Ale nie mam z czego. Ten cały Vizard nagawał ci głupot. - odpowiedział Shayran siedząc wygodnie w jej fotelu i wpatrując się w sufit.
- Głupot? Głupot?! Spotkanie ze zdrajcą nazywasz głupotą?
- Do niczego takiego nie doszło.
- Więc zaprzeczasz? - odwróciła się od niego wyglądając na zewnątrz.
Mężczyzna podszedł do niej starając się nią uspokoić.
- Arin, Ysero... pomyśl jak mógłbym to zrobić? Przecież jesteśmy jednym...
- Nie wiem. Hirako twierdził, że widział cię w Karakurze na spotkaniu z Aizenem.
- To niemożliwe. Musiał mnie z kimś pomylić. Nie mogę... nawet nie chcę występować przeciwko tobie. Jesteś moją panią. Bez siebie jesteśmy niczym...
- Może masz rację... Może się pomylił. - po chwili stwierdziła zamyślona. Miała co do niego poważne wątpliwości ale szybko ukryła swoje myśli. W każdym razie postanowiła zachowywać się normalnie i go obserwować. - Mam tyle na głowie. Przepraszam.
- Nie martw się tyle. Znajdziemy Juushiro. Obiecuję. - Shayran tajemniczo się uśmiechnął.
Usłyszeli pukanie do drzwi. Kiwnęła na niego głową karząc mu zniknąć.
- Wejść!
- Tadam! - Do środka wparował Kris okręcając się dookoła siebie. Miał na sobie czarny mundur shinigami ale nigdzie nie zauważyła jego broni.
- Widzę, że ci się udało. - powiedziała z lekkim uśmiechem
- A jak. Wątpiłaś?
- Nie no coś ty.
- A ty? Dokończyłaś trening?
- Nie. Jak narazie utknęłam tutaj...
- Przykro mi. Nie wiedziałem, że to się tak skończy.
- Ja też nie wiedziałam.
- Słuchaj muszę ci podziękować. Gdyby nie ty zapewne wyparowałbym razem z tamtym domem. Jak to zrobiłaś? - zapytał siadając na krześle przy jej biurku.
- Ale co zrobiłam?
- Tą tarczę. Nie kojarzę takiego zaklęcia.
- To coś nowego. Stworzyłam je na własny użytek. - stwierdziła wzruszając ramionami.upijając łyk kawy. - Co tam masz?
- Proszę. - chłopak wstał podając jej zapieczętowaną kopertę. Od razu rozpoznała pismo głównodowodzącego. Rozpieczętowała ją i szybko przeczytała zawartość.
- No proszę. W takim razie witamy na pokładzie. - podeszła do niego podając mu rękę. Dosyć gadki. Idziemy na plac treningowy. Pora przetestować twoje nowe umiejętności.
********
Kolejne dni minęły szybko i nie za wiele się wtedy działo. Nadal nie było wiadomości o odnalezieniu jej ojca co ją martwiło ale nie dawała nic po sobie poznać. Pogłoski o Shayranie nadal ją niepokoiły ale ten zachowywał się tak jak dawniej. Był aktywny, pomagał jej i dogryzał Krisowi przy każdej najmniejszej okazji. Arin złożyła podanie o możliwość dokończenia przerwanego treningu ale okazało się, że nie było to takie proste. Urzędnicy Centrali 46 zasłonili się procedurami, paragrafami i kazali jej czekać. Kancelaria soutaicho udzieliła jej podobnej samej odpowiedzi. Podejrzewała, że gdyby drugi raz wyraziła skruchę już byłaby na Ziemi ale stwierdziła, że nie będzie się tak poniżać. Dwa dni później po złożeniu dokumentów wydarzyła się katastrofa, która wstrząsnęła Seiretei i Ziemią. Arin z podwładnymi przebywała wówczas poza murem, na dalekich przedmieściach Rukongai. Tropili tam hollowy, którym udało się przedostać przez barierę i atakowały mieszkające tam dusze. Wieczorem jak zwykle rozbili obóz w lesie, rozpalili kilka ognisk i zajęli się przygotowywaniem posiłków. Wkrótce po okolicy rozszedł się smakowity zapach ale Arin pomimo uporczywego burczenia w żołądku nadal pracowała. Wypełniała dzienne raporty z ilości zabitych stworów i przeglądała mapę okolicy zaznaczając kolorowym mazakiem miejsca, które mają jeszcze odwiedzić. Shayran z Keenanem kierował kucharzem, Hisagi rozstawiał patrole i warty. Gdy nastąpiła długo wyczekiwana pora kolacji niebieskowłosy mężczyzna prawie siłą zagonił ją do posiłku. Ściemniło się i już prawie kończyli jeść gdy z daleka usłyszeli serię wybuchów, która aż wstrząsnęła ziemią a zaraz po nim ryk syren alarmowych.
- Co to było? - wszyscy zerwali się na nogi. Shayran zniknął, po chwili się pojawił mówiąc, że z daleka widać łunę pożaru.
- Czyżby Kurotsuchi wysadził się w powietrze? - zażartował Hisagi.
Arin zgromiła go wzrokiem.
- To coś innego, zostaliśmy zaatakowani. Zbierać się! - wydała rozkaz. Zdążyła tylko wstać i odłożyć talerz gdy i oni zostali zaatakowani. W ciemności w ich stronę rzucono coś przypominającego ludzkie granaty, które poraniły jej ludzi dodatkowo powodując panikę i chaos. W zamieszaniu zadeptano ogniska i na dużej polanie zapanowała ciemność rozświetlona gdzieniegdzie palącymi się resztkami roślinności i namiotów.
Arin starała się namierzyć napastników a Hisagi kierował podwładnymi na ziemi. Wyczuwała tą samą energię ludzi Aizena, którzy zaatakowali ich w Nowym Jorku. Zlokalizowała ich i zaatakowała ale powstrzymała ją energetyczna tarcza, swoją strukturą podobna do tej jaką potrafiła sama stworzyć. W jej środku rozpoznała osobę znaną jej jako Ares, który roześmiał się widząc jej poczynania.
- Nawet nie próbuj się przebić. Nie dasz rady, zmarnujesz tylko energię.
- Nie sądzę. Czego tutaj szukasz? Pomyliłeś drogę?
- Ale jesteś zabawna. Gdy skończę z Krisem być może cię oszczędzę.
- Dziękuję za łaskę ale nie skorzystam. Zamierzasz siedzieć w tej bezpiecznej bańce czy walczyć.
- Zaczynasz być irytująca. Jednak będziesz drugą, którą zabiję. - oświadczył atakując ją znienacka. Był tak samo szybki jak podczas ich ostatniego spotkania w Nowym Jorku ale tym razem zablokowała jego cios i odepchnęła go sama ruszając do ataku wykorzystując swoją zwinność połączoną z siłą. Ich pojedynek na ziemi obserwował zdenerwowany Hisagi. Kris chciał pomóc swojej kapitan ale został przez niego powstrzymany. Nagle tuż nad nimi otworzyła się garganta, z której wypadło na nich całe stado hollowów. Hisagi krzykiem ustawił ludzi do obrony. W zamieszaniu pojawił się posłaniec z Seiretei przekazując mu wieści.
- O mój boże. - szepnął zszokowany. - Generał Yamamoto został zamordowany.
- Co? Jak to? - krzyknął Keenan wbijając ostrze katany w czaszkę wężopodobnego hollowa próbującego pożreć go żywcem.
- Przed chwilą przyleciał piekielny motyl. Seiretei zostało zaatakowane. Yamamoto nie żyje. Mamy natychmiast wracać! - warknął odcinając jednym zamachem ramię wielkiego małpoluda, który ryknął przeraźliwie próbując go zmiażdżyć. Na szczęście nie pozwolił się schwytać i poradził sobie ze swoim przeciwnikiem. Widząc, że stwory są silniejsze od przeciętnych nakazał uwolnienie shikai dzięki czemu w miarę szybko zdołali sobie z nimi poradzić. Niestety mieli dwie ofiary śmiertelne a trójka ich ludzi była w bardzo ciężkim stanie. Ares widząc, że atak hollowów jednak się nie powiódł z uśmiechem zbliżył się do wciąż otwartej garganty
- No cóż na mnie już pora.
- Nie tym razem! - usłyszał głos Krisa z dołu, który tym zwrócił na chwilę jego uwagę.
- Do następnego razu. Już wiem co miałem wiedzieć. - powiedział tajemniczo znikając w portalu.
Kris w jednej chwili zanim Shuhei zdołał go powstrzymać wybił sięw powietrze i podleciał do przejścia.
- Nie! - Arin krzyknęła podbiegając. Próbowała schwycić go za ramię i odciągnąć ale było już za późno. Zamykający się portal wciągnął ich oboje. Ares zniknął a ich ogarnęła ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz